Aplikacje ksiązki dla dzieci

Aplikacje ożywijące obrazki w książkach dla dzieci. Czy to jest aktywne czytanie? Ostatnio na rynku produktów dla dzieci pojawiły się książki dla dzieci, które można czytać przy pomocy najróżniejszych aplikacji.

Konkretnie chodzi o oglądanie ruchomych elmentów np. ożywionych postaci. Czytanie przez telefon, czy to ma sens?

Pokazywanie w sieci dwulatków oglądających ruchome obrazki, które „ożywają”, gdy telefon zbliży się do książki, niektórych niepokoi, dla innych to świetny pomysł. Od razu powiem, że mam na myśli 1-3 latki (o młodszych nawet nie wspominam).

W grupie Grupa Aktywne Czytanie pokazanie zdjęcia roczniaka lub dwulatka, wpatrzonego w ekran telefonu, raz po raz wywołuje gorącą dyskusję o tym, czy to jest w porządku. Bo z jednej strony to jest książka, czyli pomysł na zabawę i wspólny czas, ale z drugiej to jednak telefon.

Czy aplikacje to sposób na zachęcenie dziecka do czytania?

Jeśli masz w domu malucha, który na widok książki odwraca głowę, pewnie taki gadżet (aplikacja) może się wydać fajnym rozwiązaniem. Nie jest, zwyczjanie dlatego, że to jest aplikacja w telefonie z lektorem i ruchomymi obrazkami, a nie czytanie książki z rodzicem.

Rozumiem, że przy aplikacji dziecko uciekające na widok zwykłych książek, wpatruje się jak zaklęte. Nagle magicznie lubi książki, wszystko dzięki aplikacji! Nie do końca. Dziecko ogląda bajkę, ruchome obrazki, nie ma to nic wspólnego z czytaniem książki. Nazywajmy rzeczy po imieniu.

Badania i fakty

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby znaleźć setki (nie przesadzam, jest to liczone w setkach) badań mówiących o tym, że do drugiego roku życia nigdy, a potem w bardzo niewielkich dawkach, można pokazywać dziecku ekrany.

I też żeby było jasne, włączenie bajki na dużym ekranie, nie jest tym samym, co danie dziecku do ręki telefonu z bajką. 

Wszystko jest zmierzone, policzone, obserwowane i podsumowane w badaniach. W najróżniejszych językach, żeby nie było wątpliwości, że to tylko w Polsce jakaś dziwna panika, bo przecież „wszystko jest dla ludzi”. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę: dowolną frazę związaną z telefonem, wiekiem, badaniami, ekranami.

Zdobycie tej wiedzy nie wymaga wysiłku, przyjęcie do wiadomości – owszem.

Świadomy wybór

Jeśli „czytamy” z 1-3 latkiem przez telefon, to oczywiście nikt nie może nam zabronić. Zamiast jednak pozować w takiej sytuacji na wyluzowanego i nowoczesnego rodzica, używającego argumentu: „No takie czasy”, warto przyjąć na klatę jedną prostą kwestię – to jest mój wybór i moja odpowiedzialność.

Ja wybieram coś, o czym specjaliści grzmią i odradzają. Nie „takie czasy” dają dziecku do ręki telefon, ale ja – rodzic. 

Wszystko jest dla ludzi?

Kompletnie nie przekonuje mnie argument o tym, że wszystko jest dla ludzi, zatem takie aplikacje również, bo nie wszystko jest dla małych dzieci. A ekrany uzależniają w takim samym (nawet większym) stopniu, jak alkohol i narkotyki. Uzależnienia psychicznego i emocjonalnego nie widać (przynajmniej na początku), co nie znaczy, że ono nie istnieje.

Z tymi badaniami i wiarą w to, że jednak telefony szkodzą małym dzieciom (dorosłym także), jest trochę, jak kiedyś było z papierosami. Najpierw się pojawiły, potem dostały kolorowe opakowania, uzależniły, stały się elementem kultury masowej i wreszcie okazało się, że jednak nie są zdrowe.

Niezaprzeczalnie, bez żadnego „ale”, papierosy rujnują zdrowie. I co? Miliony ludzi na świecie postanowiło zignorować ostrzeżenia lekarzy o szkodliwości palenia, choć dowody były i są jasne, konkretne, niepodważalne.

Wszyscy tak robią

Dzisiaj także wiele milionów osób ignoruje fakty, bo ciężko wyjść z nałogu, łatwiej powiedzieć: Ale wszyscy tak robią.

Wybierając podanie dwulatkowi telefonu (nieważne czy na chwilę, skoro nie powinno się wcale), podejmujemy pewną decyzję. I nie jest to lamentowanie przewrażliwionej matki, jest to indywidualny wybór każdego rodzica, który czasem kończy się świadomym ignorowaniem zaleceń lekarzy i psychologów.

W tym konkretnym przypadku nie można powiedzieć: „bo ja nie wiedziałam”. 

v
Dlaczego logopedzi są tak staroświeccy, że nie pochwalają czytania na ekranie? 

 Czas spędzony z dzieckiem nad książką to o wiele więcej, niż jej treść. Maluch wielokrotnie przenosi wzrok z kartki na twarz mówiącego rodzica, obserwuje jakie emocje wyraża, wsłuchuje się w prozodię.

Pokazując palcem elementy w książeczkach, wyraża intencję komunikacyjną (Teraz opowiedz mi o tym, przeczytaj tutaj!). Są to niezbędne dla rozwoju mowy fundamenty. 

Podczas patrzenia na układ ust dorosłego, aktywują się neurony zwierciadlane, skąd już tylko krok do powtarzania słów i samodzielnego nazywania elementów w książkach. Nawet jeśli zastąpienie papieru ekranem nie wiąże się z tym, że przestajemy poświęcać dziecku czas, maluchy często są tak zahipnotyzowane wyświetlaczem, że dorosły (a wraz z nim cała wartość książek, która znajduje się obok treści), schodzi na daleki plan. 

Książki przeglądane na telefonie czy tablecie są odpowiednikiem kreskówek, których dziecko do 2 roku życia nie powinno oglądać. 

– Urszula Petrycka, neurologopeda 

To nie jest czytanie

Oglądanie ruchomych obrazków w telefonie, to nie jest czytanie. Dlaczego więc znajdują się dorośli zainteresowani pokazaniem takiej książki dwulatkowi?

To proste – powiązanie książki z aplikacją, nie kojarzy się tak bardzo z uzależnieniem, jak niesławne puszczanie bajek na telefonie.

Nie ma na świecie aplikacji na telefon, która została stworzona wyłącznie po to, żeby nam pomóc, uprzyjemnić życie, bo ktoś chce za darmo nam coś dać.

Jeśli aplikacja jest „darmowa”, wciąż za nią płacimy: naszym czasem, adresem mailowym (a to bardzo cenna waluta), uwagą.

Aplikacje powiązane z książkami tworzy się z tych powodów, czyli po to, żeby zdobyć uwagę klienta i jego pieniądze. Czasem pieniądze zdobywa się odrobinę później niż uwagę (informacje o nas), ale wiadomo, że o to chodzi.

I oczywiście jeśli jakiś dorosły wybiera, że chce z nich korzystać to w porządku. Dziecko jednak nie ma wyboru. Ma rodzica, które da do ręki telefon lub telefonu nie daje.

Tylko na chwilkę

Może nam się wydawać, że używając na chwilę aplikacji, działamy świadomie, ale nie do końca prawda.

Sztaby naukowców i badaczy codziennie pracują (za ciężkie pieniądze) nad tym, żebyśmy nie potrafili oderwać się od telefonów. I robią świetną robotę, bo oderwanie się od ekranów jest piekielnym wyzwaniem dla dorosłego. Dla dziecka jest to zadanie praktycznie niemożliwe do wykonania.

Więcej o sposobach na uporządkowanie życia w świecie nowoczesnych technologii napisałam w artykule pt. Jak oderwać dziecko od ekranów >>

Sprytne aplikacje do książek

Połączenie aplikacji z książką dla najmłodszych to nic innego, jak kolejny sposób na zdobycie klienta. I to bardzo sprytny sposób, bo jednak książka łagodzi wizerunek agresywnej apki. W tym momencie machanie dwulatkowi przed nosem ekranem, wydaje się uzasadnione.

Książka (ma tu najmniejsze znaczenie, najważniejsze jest użycie aplikacji) w oczach wielu dorosłych, usprawiedliwia użycie telefonu, bo przecież czytamy. O to chodziło twórcom aplikacji, bo przecież nie o upowszechnianie czytelnictwa.

Fotka z kotkiem

Kojarzy mi się to z głupimi wyczynami lub wypowiedziami celebrytów, polityków, którzy potem pozują do zdjęć z kotkami, pieskami lub w domach dziecka, żeby udobruchać serca oburzonej opinii publicznej. Książka pozuje z aplikacją i wydaje się, że to jest w porządku. Nie jest.

Bo to nie jest kwestia książki i z pewnością nie jest to czytanie. Te same aplikacje ożywiające rysunki (plus lektor) można zastosować na ścianie budynku, na podłodze, na stole, nawet na desce klozetowej. Efekt będzie ten sam, ożyją obrazki narysowane na płaskiej powierzchni. Tylko wtedy już nikt nie powie, że czytamy książkę, prawda?

v

Wysokie technologie (telewizja, komputery, smartfony, tablety) mają destrukcyjny wpływ na małe dzieci (0-3 r.ż.).

Nadmierna stymulacja i ekspozycja na wszechobecne ekrany prowadzą do zaburzeń rozwoju psychomotorycznego, opóźnienia rozwoju mowy.

Zakłócają nabywanie kompetencji społecznych oraz zniechęcają do wspólnej zabawy i pobudzają.

– Magdalena Dyl, neurologopeda

Po co więc takie czytanie z 2-latkiem?

 Po nic. Tu kompletnie nie chodzi o czytanie. Specjaliści od tworzenia aplikacji wiedzą, że im szybciej dotrą do człowieka, tym łatwiej uzależnią, a od uzależnionego wyciągną bez trudu pieniądze.

Jeśli więc pojawia się aplikacja do czytania książek, oznacza to zwyczajne, codzienne polowanie na najmłodszego klienta. Wiem, że polowanie brzmi to odrobinę dramatycznie, ale takie są fakty.

Smutne jest to, że polowanie odbywa się „z użyciem rodzica”, jako narzędzia. Zachwycony dorosły pokazuje dziecku czytanie przez telefon. Jest książka, więc można sobie wytłumaczyć, że to jest w porządku, taki gadżet, nowoczesna zabawa.

 Więcej o podejściu rodziców do takich nowinek napisałam w artykule: Czy rodzice naprawdę mogą uchronić dzieci przed zagrożeniami z internetu?

 Obawy rodziców

 Jednym z większych problemów współczesnych rodziców jest obawa o uzależnienie od nowoczesnych technologii. Każdy się z tym chyba zgodzi, bo to problem globalny.

I co? I firmy produkujące nowoczesne technologie dają nam „rozwiązanie”. Rozwiejemy wasze obawy, będzie czytanie książki.

 Stąd te aplikacje, żeby nieco złagodzić dylematy i wyrzuty sumienia. Masz problem, ja ci daję rozwiązanie, twoje dziecko czyta przez telefon. Jesteś nowoczesnym rodzicem, a twoje dziecko interesuje się książką. Używamy słowa „czytanie”, no jest moc, można się pochwalić przed znajomymi wspólnym czytaniem od najmłodszych lat.

 Tylko, że…

v

Duże znaczenie mają indywidualne predyspozycje dziecka. Warto jednak pamiętać o silnie uzależniającym działaniu ekranów i zadać sobie pytanie, czy warto burzyć te chwile bliskości, jakie zapewnia rodzicom i dzieciom wspólna lektura.

– Magdalena Dyl, neurologopeda

Jak to się mogło stać?

Ten sam rodzic, kompletnie nie łączy zachowania dziecka w różnych innych sytuacjach np. niekontrolowane wybuchy złości, marudzenie, brak koncentracji, kłopoty ze snem, z czytaniem książki przez apkę. Tym bardziej że czytane było krótko.

A potem jest już z górki i nie trzeba chyba tego jakoś szczególnie wyjaśniać. Jeśli przeciętny dwulatek ma do wyboru czytanie zwykłej książki i czytanie przez telefon z ruchomymi obrazkami, dla niego wybór jest dość oczywisty. A konkretniej – nie ma wyboru.

Każdemu, kto ma ochotę powiedzieć, że to takie dramatyzowanie, bo przecież dzieci żyją w świecie, gdzie ekrany są częścią codzienności, ponownie odsyłam do badań.

Kto więcej naklika?

I uspokajam zaniepokojonych rodziców, martwiących się, że dziecko będzie „zacofane technologicznie”, bez dostępu do „okna na świat”.

Nawet jeśli dziecko do 5-6 roku życia nie będzie wiedziało, co to telefon, rozwinie się najzupełniej prawidłowo, a rówieśnicy z pewnością nie wyprzedzą go pod żadnym względem. Żadnym.

Pójdzie do szkoły i być może się dowie, nauczy się w pięć minut, bo miliardy dolarów ładowane są w nowoczesne technologi po to, żeby to było proste i intuicyjne.

Wszyscy tak robią, takie czasy

Nie wszyscy tak robią. „Wszyscy” to najczęściej ty i kilka osób dookoła. Mówienie, że wszyscy tak robią, jest usprawiedliwianiem siebie i zrzucaniem odpowiedzialności… na nikogo, bo wszyscy to przecież nikt konkretny.

Nie jesteś bardziej wyluzowanym rodzicem, jeśli dajesz dwulatkowi do ręki telefon. To twój wybór, a w obliczu dostępnych na wyciągnięcie ręki badań o szkodliwości takiego działania, nie nazywajmy tego wyluzowaniem.

Fajna ciekawostka do pokazania raz na jakiś czas?

Owszem, fajna ciekawostka. Nie trzeba chyba jednak nikomu wyjaśniać, że raz pokazana ciekawostka, może stać się powodem do ogromnej frustracji i niepotrzebnych nerwów dziecka, które będzie chciało ją zobaczyć kolejny i kolejny raz. Jest masa nieelektronicznych ciekawostek dla dzieci w wieku 0-3 lata.

Aplikacje są dla rodziców

Taka ciekawostka została wyprodukowana bardziej dla rodzica niż dla dziecka. Maluch, który nie ma do czynienia z telefonem, nie będzie miał pojęcia, że taka ciekawostka istnieje. Rodzic mu ją pokazuje, do rodzica ma ona najpierw trafić.

Dorosły daje dziecku telefon, to jest jego wybór. Jeśli apka zainteresowała cię na tyle, że chcesz ją pokazać dwulatkowi, jej twórcy mogą sobie przybić piątkę. O to chodziło.

Dwulatek nie będzie uboższy emocjonalnie czy rozwojowo, jeśli nie skorzysta z aplikacji. Nie będzie też lepiej się rozwijał korzystając z niej, wręcz przeciwnie.

Wiem, że można tak powiedzieć o każdej ciekawostce (da się bez niej żyć), ale też nie o każdej są tony badań informujących o negatywnym wpływie na rozwój dziecka. Więc jeśli dorosły ma wybór między tą czy inną ciekawostką dla niemowlaka, roczniaka, 2-latka czy -3-latka, może go dokonać świadomie.

Edukacyjne aplikacje

Aplikacje nie są potrzebne do prawidłowego rozwoju dziecka na żadnym etapie życia. Wiesz komu są najbardziej potrzebne? Ich twórcom, bo aplikacje uzależniają po to, żeby w końcu wciągnąć od użytkownika pieniądze.

v
Czy bajki edukacyjne i książki połącznone z aplikacjami wpływają korzystnie na rozwój małych dzieci?

Małe dziecko poznaje świat wielowymiarowo, wykorzystuje do tego wzrok, węch, dotyk, smak. Nowoczesne technologie zapewniają głównie przestymulowanie obrazem, zaniedbując inne zmysły. Mózg małego dziecka jest przystosowany do nauki poprzez kontakt z człowiekiem, nie ekranem.

– Magdalena Dyl, neurologopeda

„To jest forma zabawy z dzieckiem”

Nie ma ani jednego badania dokumentującego to, że dzieciom do rozwoju, budowania bliskości czy edukacji potrzebne są ekran i telefon. Jasne, że maluch oglądający bajki czy bawiący się apkami, nauczy się np. liczyć, czy nazywać kolory.

Mając jednak na uwadze udokumentowane negatywne skutki obcowania najmłodszych z ekranami, nie ma najmniejszego powodu, by właśnie przez telefon uczyć dzieci: liczyć, czytać czy myć zęby.

To jest łatwa (i bardziej atrakcyjna) droga, ale też niebezpieczna. Widzimy efekty od razu (No liczy do pięciu, brawo!), co sprawia, że tym łatwiej odrzucamy zagrożenia: Oj, gdzieś tam w przyszłości może być problem.

O wiele więcej pożytku (i wysiłku) przyniesie uczenie liczenia, czytania i mycia zębów bez użycia telefonu, ale właśnie przez ten wysiłek, danie dziecku telefonu wydaje się tak fajnym pomysłem.

Raz na jakiś czas

Gdy dziecko widzi rodzica wpatrzonego w telefon raz na jakiś czas np. co kilka dni przez 15 minut, to faktycznie w porządku. Można i tak się pobawić.

Jednak jeśli telefon jest elementem codzienności, a dwulatek widzi, że w dodatku to urządzenie jest z nami zawsze, to tłumaczenie sobie, że poczytamy tak raz na jakiś czas i w porządku, jest oszukiwaniem siebie.

Jeśli dorosły ma telefon w rękach (w przy sobie, w zasięgu, na widoku) ciągle, to dziecko kojarzy telefon ze swoją codziennością i będzie się go domagało, bo niby czemu nie, skoro dla rodzica jest ważny?

Nie będzie też widziało (teraz i w przyszłości) nic złego w tym, że ten telefon jest członkiem rodziny. Dlaczego miałoby chcieć czytać bez telefonu?

O to chodzi twórcom aplikacji włączanych raz na jakiś czas. O to, żeby dorośli w ten sposób do nich podchodzili i żeby od najmłodszych lat pokazywać je dzieciom… raz na jakiś czas. A potem się zobaczy, bo skoro raz na jakiś czas nic złego się nie stało, można spróbować odrobinę więcej.

Małymi dawkami, bez wyrzutów sumienia, bo tylko raz na jakiś czas.

Anna Jankowska Aktywne Czytanie książki dla dzieci