Śnieżna Siostra zdecydowanie wyróżnia się spośród książek o świętach, zimie i Bożym Narodzeniu. Patrząc na dziesiątki tytułów na półkach w sklepie, jestem niemal pewna, że sięgnięcie po tę, choćby po to, żeby tylko zerknąć.
Nie dziwię się, bo zanim pozna się historię Śnieżnej Siostry, zostaje się wciągniętym w magiczny świat ilustracji, zimy, dziecięcego spojrzenia na emocje i Boże Narodzenie. Jednak zanim przeczyta się ją z dzieckiem, warto sprawdzić, o czym jest. Czy właśnie tego rodzaju świątecznego nastroju (bardzo refleksyjnego) szuka dzisiaj Wasza rodzina.
Śnieżna Siostra – moja opinia
Wiele osób w grupie Aktywne Czytanie – książki dla dzieci, prosiło o dokładny opis, żeby wiedzieć, czy ta książka nie będzie za trudna dla ich dziecka. Siadając do lektury, miałam w planach taki dokładny opis (spoiler, nazywajmy rzeczy po imieniu). Ale po jej przeczytaniu zmieniłam zdanie.
Nie zrobię tego. Odebrałabym Wam całą masę czekających wzruszeń. Powiem tylko, że to książka do rodzinnego czytania i choć kupujecie ją dla dziecka, załóżcie, że czytać będziecie wspólnie.
To, co mogę zrobić, żeby każdy mógł podjąć decyzję o zerknięciu do Śnieżnej Siostry możliwie jak najbardziej świadomie, to wyjaśnienie, dla kogo jest ta opowieść. Dla jakiego wieku, jakie emocje Wam przyniesie, komu może pomóc, a komu nie do końca?
O czym jest Śnieżna Siostra?
Książka opowiada o czteroosobowej rodzinie, która jeszcze pół roku wcześniej była pięcioosobowa. Najstarsza (z trójki rodzeństwa) siostra zmarła latem. Dla każdej rodziny to ogromna trauma, dla tej również. Zrozpaczeni rodzice przeżywają stratę głęboko, na tyle, że ani im w głowie przygotowania do świąt i urodzin syna (wypadających w Wigilię).
To właśnie syn, Julian jest naszym przewodnikiem po całej baśni, bo w tej opowieści elementów baśniowych nie brakuje. Jego oczami widzimy żałobę rodziny, to on próbuje żyć dalej, to jemu zależy na świętach, ale zdecydowanie nie z powodu prezentów czy tortu urodzinowego.
Kiedyś było inaczej
Znaczną część książki zajmują piękne wspomnienia chłopca o czasach, kiedy było wszystko w porządku. Brakuje mu bliskości rodziców, jakiegokolwiek zainteresowania, choćby zbliżonego do tego, co było kiedyś. Wie, że nigdy nie będzie jak kiedyś. Nie oczekuje tego, ale boli go pustka i niemożność dotarcia do rodziców.
W kolejnej części książka Julian poznaje Hedvig. Rudowłosą, uśmiechniętą dziewczynkę, dla której nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko daje jej radość, ma tysiąc pomysłów na minutę i dużo mówi. Widać, że cieszy się życiem. Zderzenie jej radości z zagubieniem Juliana owocuje piękną przyjaźnią. Trochę dziwną, ale piękną.
Trochę jak Pippi
Odrobinę dziwne jest to, że za każdym razem, kiedy Julian odwiedza Hedvig w domu, ona jest sama. Rudowłosa dziewczynka, sama w dużej willi, to mi przypomina Pippi. Nie wiem, czy to specjalny zabieg literacki, ale trudno uciec od tego skojarzenia. Jeśli Wasze dzieci lubią Pippi, z pewnością polubią też (robiącą najlepsze na świecie jajka sadzone) Hedvig.
Dziewczynka ma zawsze jakieś wytłumaczenie na to, że akurat nie ma rodziców i brata. Z jakiegoś powodu Julian przyjmuje je do wiadomości i nie pochyla się szczególnie nad nieobecnością rodziny. Hedvig opowiada o swoich rodzicach i starszym bracie, który cudownie rysuje. Ma do tego prawdziwy talent. Julian czeka na okazję, by tego brata poznać.
Kim jest Henrik?
Oprócz notorycznego braku rodziny w zasięgu wzroku, podczas ich spotkań dzieją się też inne dziwne rzeczy. Julian parę razy zauważa przez okno starszego mężczyznę oglądającego dom. Ten „ktoś” ma klucze do willi Hedvig. Pojawia się bardzo zamyślony, smutny, a potem odchodzi. Nie wchodzi, nic nie mówi. Hedvig nie chce o nim rozmawiać, choć przyznaje, że też go parę razy widziała.
Pewnego dnia Julian postanawia dowiedzieć się, cóż to za mężczyzna i śledzi go po zaciemnionych ulicach miasteczka. Tym sposobem trafia do jego pracowni. To drukarnia, w której Henrik (bo tak ma na imię) powiela ręcznie rysowane i malowane kartki. Ma do tego prawdziwy talent.
Może gdyby Julian odrobinę dłużej się zastanowił, pewnie skojarzyłby, że rysunki w domu Hedvig i kartki wiszące w całej pracowni, one są do siebie podobne. Kreska rysownika jest rozpoznawalna. Ale Julian tego nie zauważa. Jednak zaprzyjaźnia się z tym mężczyzną i dowiaduje się, że mają podobne przeżycia. On, tak jak nasz bohater, stracił w dzieciństwie siostrę.
Jego młodsza siostra byłą pełną życia, energiczną, ciekawą świata dziewczynką. Mieszkał z nią kiedyś w domu, który dzisiaj jedynie odwiedza, ale nie ma siły tam zamieszkać, dlatego dom popada w ruinę.
Jak rozmawiać z dziećmi o emocjach?
Niewątpliwie w tej opowieści spotykają się dwa światy – baśniowy i realny. Jest tajemnica, jest coś niewyjaśnionego, bo przecież śmierć bliskiej osoby często jest związana z czymś niewyjaśnionym. Osoby po stracie, dla własnego zdrowia i dobra, bardzo chcą wierzyć, że kiedyś się spotkają z najbliższymi. Nikomu nie powinno się tej wiary odbierać. Nawet jeśli tę iskierkę nadziei miałaby podtrzymywać jedna, jedyna baśń.
Da się zauważyć trend „unikania baśni” (choć widzę go tylko w Polsce). Czasami rodzice nie sięgają po baśnie do czytania dzieciom, omijając szerokim łukiem z powodu „zbyt brutalnych scen” i „za dużych emocji”. A to właśnie baśnie pozwalają dzieciom przeżyć smutek, lęk czy tęsknotę wirtualnie. Także (przede wszystkim) poza racjonalnymi schematami, w bezpiecznych warunkach, kiedy można zamknąć książkę i przytulić się do rodzica.
Więcej na ten temat pisałam w artykule pt. Baśnie. Staję w obronie baśni >>
Jasne, że treść baśni powinna być dostosowana do wieku dziecka i nie dręczymy trzylatków oryginalnymi tekstami Andersena czy braci Grimm. Ale uciekanie od baśniowego świata w imię niestresowania dzieci, jest (delikatnie mówiąc) odrobinę krótkowzroczne. Żadna przesada nie jest dobra, a przesadne „niestresowanie”, nie pozwala przeżyć wielu ważnych sytuacji (emocji) koniecznych do przerobienia w domu.
Uratować święta
Beztroska Hedvig jest cudowną przyjaciółką. To jej pierwszej Julian zwierza się ze wszystkich uczuć związanych ze śmiercią siostry i oddaleniem rodziców. Ona doradza mu, na swój dziecięcy sposób, żeby zawalczył o święta, skoro rodzice nie mają na to siły. Dla siebie, dla nich, dla siostry – jednej i drugiej.
Chęć walki potęguje też postać młodszej siostry. Ona przecież także przeżywa to, co dzieje się w domu. O ile Julian jest już na tyle duży, żeby zrozumieć (choć z trudem), że rodzice rozpaczają, tak już pięciolatka po prostu cierpi. Marzy o „prawdziwym” Bożym Narodzeniu. Julian znajduje więc w sobie siłę i determinację, by jednak zapalić iskrę w sercach rodziców, żeby wrócili do dzieci, które żyją i ich potrzebują.
Wzruszające książki dla dzieci
Śnieżna Siostra niewątpliwie dotyka głębokich uczuć. Ta opowieść przepełniona jest najróżniejszymi metaforami i trudnymi emocjami, ale też jest jedną z najbardziej wzruszających świątecznych historii, jakie miałam okazję czytać.
Tak, jest świąteczną historią, a Boże Narodzenie nie jest jedynie tłem. Jest ważnym elementem „walki” Juliana i symbolicznym nowym początkiem. Narodzinami jego rodziny w innej już odsłonie. Silniejszej, choć wciąż cierpiącej.
Popłakałam się przy czytaniu, ale to były dobre łzy wzruszenia, dzięki którym książka zostanie ze mną na długo. Będę do niej wracać myślami przez wiele grudniowych świąt, bo jest tego warta.
Powalające wręcz są także ilustracje Lisy Aisato, która zgarnia wszelkie możliwe nagrody za swoją pracę. W pełni zasłużone. Klimat tej książki nie byłby tak wzruszający, gdyby nie ten padający śnieg. Gra świateł, cieni, mroku, uśmiechy dzieci i ogromne oczy, czasem smutne, a czasem bardzo radosne. Jak w życiu.
Dla kogo jest „Śnieżna Siostra”?
Z pewności dla wszystkich przygotowujących się do świąt z myślą o bliskich, których przy stole wigilijnym teraz zabraknie lub brakuje już od dawna. Jest masa takich rodzin „po stracie”.
I nie mam na myśli jedynie śmierci, ale każdą możliwą stratę związaną ze smutkiem i koniecznością przepracowania trudnych emocji. Śmierć ukochanego zwierzaka, poronienie, rozwód, niemożność przyjazdu do rodzinnego domu, choroba (utrata zdrowia), tęsknota. Jest w naszym życiu masa strat.
Takie straty przeżywa wiele rodzin. Ta opowieść pozwala (trochę terapeutycznie) zrozumieć, że może nie jest i nigdy nie będzie jak dawniej, ale warto się postarać dla tych, którzy są teraz blisko. I wspólnie przeżyć święta. Małymi krokami. A potem kolejne dni. Razem.
W skandynawskim stylu
To też książka dla tych, którzy nie boją się skandynawskiego podejścia do życia, rozmów i wychowania dzieci. Więcej na ten temat mówiłam przy okazji recenzji książki pt. Hygge. Duński przepis na szczęście >>
Skandynawska autorka nie ma problemu z opowiadaniem historii, w której ktoś umiera, ktoś się smuci. Tu też dziecko ma depresję (starsza siostra), ktoś tęskni, przeżywa, kłóci się, mierzy ze swoimi słabościami po to, żeby na końcu podnieść się (nie bez trudu) i spróbować być szczęśliwym.
Skandynawska literatura (nie tylko skandynawska zresztą) nie chroni dzieci przed… życiem i tak też są napisane książki autorów z tego regionu. Podobnie jest zresztą z Prezentem dla Cebulki >> czy Wierzcie w Mikołaja >>. Nie są to książki skrzące się brokatem, bo nie mają takie być. W tym wydaniu adwent (24 rozdziały) przeżywa się głęboką refleksją.
Jeśli ktoś szuka lżejszych treści, warto zerknąć do innych propozycji świątecznych: Adwent, zima, mikołaj, Boże Narodzenie. Świąteczne inspiracje >>
Książka dla starszych czytelników
Zdecydowanie nie jest to też książka do wprowadzania w świąteczny nastrój małych dzieci. Jak dla mnie, samodzielny czytelnik powinien mieć skończonych przynajmniej 9-10 lat. Wtedy ta baśniowa opowieść będzie czymś w rodzaju Opowieści Wigilijnej. Tu też przecież wiele jest trudnych emocji, a jednak od lat znajduje się w kanonie najpiękniejszych książek bożonarodzeniowych. Coś w tym jest, prawda?
Dziecko, które nie przeżyło straty, a sięgnie po ten tytuł, pewnie podejdzie do bajki odrobinę mniej emocjonalnie (chyba że jest małym wrażliwcem). Jednak wyobrażenie sobie smutku, a konkretne doświadczenie z nim związane, to dwie różne sprawy.
Dorosły też o wiele bardziej przeżyje opowieść o stracie dziecka, niż samo dziecko, dla którego emocje związane z „byciem rodzicem”, są abstrakcją. Nie ma w nim tego (znanego rodzicom) lęku przez stratą dziecka. Dla dziecka to po prostu piękna baśń z dobrym zakończeniem.
24 rozdziały
Śnieżna Siostra podzielona jest na 24 rozdziały i trzeba przyznać, że cudownie „zamknięty” jest każdy z nich. Myślę, że bez problemu da się poczekać jeden dzień, żeby przeczytać (najlepiej wspólnie) kolejny. Warto czytać ją z dziećmi wolniej. Jeden rozdział dziennie.
Dawkowanie czegoś tak wzruszającego ma wiele sensu. Ogólnie, dawkowanie przyjemnych doznań (np. fajnego serialu), daje więcej radości niż obejrzenie lub przeczytanie wszystkiego za jednym posiedzeniem.
Jednak w przypadku tej lektury, przerwy to też czas na przeżycie każdego rozdziału, refleksję, zastanowienie się nad tym, co ja bym w tej sytuacji zrobiła i czym dla mnie są święta. Małymi krokami, bo też wtedy da się zauważyć wszystkie niuanse, których jest tu cała masa.
Smaczki i magia w książce „Śnieżna Siostra”
Niuansem wartym podkreślenia jest postać rudowłosej dziewczynki. Najbardziej radosnej i pełnej życia bohaterki. Zrozumie ten, kto przeczyta do końca.
Smaczkiem jest największe marzenie Hedvig, które próbuje spełnić Julian.
Niewypowiedzianą wartością jest to, że prawdziwy przyjaciel czasem się nie odzywa, ale jest i wytrwa, kiedy my też nie potrafimy mówić, a ze śniegu można ulepić nie tylko bałwana.
I wreszcie to, że można być razem, choć nie ma jak złapać się za ręce, bo prawdziwego życia mogą nas nauczyć ci, po których rozpaczamy. Oni są z nami w święta, tylko inaczej, czasem nawet… bardziej niż kiedyś.
Przygotujcie chusteczki. To na pewno.
Śnieżna Siostra
Autorka Maja Lunde
Ilustracje Lisa Aisato
Tłumaczenie Milena Skoczko
Wydawnictwo Literackie
Książka dla dzieci 9+.
Zdjęcia bez filtrów.